W pewne wietrzne i deszczowe sierpniowe popołudnie przyjechałem do jednej ze szczecińskich marin, aby odwiedzić Kapitana ze Smugi Cienia – Krzysztofa i dostarczyć mu fanty ze zlotu Atarystów w Gdańsku, które udało mi się uzyskać od Greya, jako że Smuga Cienia ma właśnie gdański rodowód. No tak, ale co to takiego Smuga Cienia? Już wyjaśniam. Jest to piękny 14-metrowy drewniany jacht zbudowany w 1977 roku w stoczni imienia Josepha Conrada Korzeniowskiego w Gdańsku na zamówienie Akademickiego Związku Sportowego. Jest to jacht typu OPAL IV (Conrad 45) serii doskonałych jachtów balastowych, która wielokrotnie sprawdziła się w wyprawach przez Atlantyk, a także w rejsach dookoła Świata. Jacht obecnie swój macierzysty port ma w Szczecinie i zachował klasyczny oldtimer’owy charakter. Na próżno szukać tu dzisiejszych udoskonaleń typu: elektryczne kabestany, automatycznie zwijane żagle, rozwiązania typu lazy-jack i lazy-bag, czy ster strumieniowy. Tu wszystko jest po staremu, no może poza ploterem map i nowoczesnymi urządzeniami typu AIS. Taki stan jest podobny do tego, co staramy się osiągnąć w ramach przygód z naszym komputerowym retro-sprzętem.
Zobaczywszy Smugę w marinie od razu zostałem zalany wspomnieniami z poprzedniego rejsu, gdzie dostaliśmy od Neptuna porządny wiatr 8Bft, a dzielna Smuga nic sobie z tego nie robiła i śmigała po falach w 45-stopniowym przechyle z prędkością prawie 9 węzłów.
Po tych wyczynach sztormiak i moje buty schły 2 dni, ale pięknych wspomnień z tej przygody nic nam już nie odbierze.
Wracając do spotkania z Kapitanem, po serdecznym przywitaniu się, schowaliśmy się w mesie parząc sobie doskonałą kawę.
Po opróżnieniu drugiego kubka czarnego napoju zająłem się demontażem radia VHF, bo niedomagało w nim podświetlenie ekranu oraz przycisków, co w warunkach nocnych sprawiało załodze nieco kłopotów. Następnie spakowawszy wymontowane radio do samochodu wyruszyliśmy w kierunku żeglarskiego magazynu Smugi Cienia, aby obejrzeć co też się w nim kryje. Jak się okazało było w nim obok typowo morskiego wyposażenia bardzo dużo retro-sprzętu spod znaku Commodore, który czekał tam na swój lepszy czas. A czas ten właśnie nastąpił gdy Kapitan Smugi Cienia dowiedziawszy się, że prowadzę blog retro-komputerowy zdecydował się przekazać ten sprzęt z zastrzeżeniem, że najlepszy egzemplarz C64 ma trafić do innego załoganta Smugi Cienia, a mianowicie do Grzegorza. Załadowawszy na pokład samochodu retro-skarby, wyruszyłem w strugach deszczu do domu,
gdzie natychmiast commodore’owe skarby wzbudziły zainteresowanie mojego psa i widać było od razu, że zna się on na rzeczy. Przerzuciwszy cały sprzęt do garażu, dokonałem szybkiej inspekcji, która wykazała obecność: dwóch C64, Amigi 500 plus, Amigi 600, stacji dysków i 2 magnetofonów do C64. Dodatkowo trochę oprogramowania, kilka joysticków m.in. polskie MATTy. Sprzęt w różnym stanie, będzie więc co restaurować w długie jesienne wieczory.
Po kilku dniach zabrałem się za retrowarsztatową naprawę radia VHF, które udało mi się w miarę szybko przywrócić do stanu "porządnego działania" ;-)
Następnie przyszedł czas na C64, którego uroczyste przekazanie Grzegorzowi planowane było w nadchodzący weekend, oczywiście na Smudze Cienia. Egzemplarz okazał się być w doskonałym stanie - zero pożółknięć, wszystkie zaczepy obudowy całe, trzeba tylko go oczyścić i zakonserwować, co zajęło mi kilka godzin.
W międzyczasie okazało się, że Kapitan zaprasza jeszcze na sobotni wypad w kierunku mariny Lubczyna na tzw. "rybkę". Zapakowałem więc C64 w oryginalne pudełko, zabrałem zasilacz od RAFa, kartridż Utlimate II i kilka joystick’ów, przewodów oraz boomboxa. Po godzinie 11 rano stawiłem się na przystani, gdzie trwały już ostatnie przygotowania do wypłynięcia. Szybko załadowałem C64 i naprawione radio VHF na podkład i po chwili odbijaliśmy już od brzegu. Wiatr do najsilniejszych tego dnia nie należał, więc postawiliśmy wszystko co się dało, a mianowicie spinakera, grota i bezan. Po dopłynięciu do Lubczyny zjedliśmy wyśmienitą rybę i po godzinie byliśmy już na kursie powrotnym. Jednak wiatr także chyba coś zjadł i miał właśnie siestę, więc chcąc nie chcąc uruchomiliśmy starego dobrego Diesla.
Po dotarciu do przystani część załogi opuściła jacht włączając w to dwa psy rasy "Canis Oceanis" - rasy której przedstawiciele zawsze śpią na buchtach żeglarskich lin. ;-)
Na łodzi została już tylko grupa fanów C64 i dojechać do nas miał jeszcze Grzegorz, przyszły właściciel C64 w wersji "igła w pudełku".
Powoli zapadał zmrok okrywając łodzie na przystani ciepłymi barwami zachodzącego słońca, a my instalowaliśmy w mesie C64C korzystając dodatkowo z przywiezionego przez Kapitana monitora Dell wyposażonego w wejścia s-video i composite. Po chwili wszystko było gotowe. Dodatkowo wpadli do nas załoganci z pobliskiej łodzi, która właśnie wróciła z Nordkapp, jednego z najdalej wysuniętych na północ obszarów Półwyspu Skandynawskiego. Jeden z tych załogantów okazał się być wielkim miłośnikiem C64, a drugi, pomimo iż wychowywał się w czasach, gdy królował już Pegasus, nie miał nic przeciwko aby sprawdzić swoich sił na platformie C64. Pierwszy wystartował turniej w wydane w zeszłym roku "Czołgi" które dzięki przystawce od RAFa pozwalały nam na podłączenie czterech joystick’ów i grę czteroosobową. Jak na zawołanie marynarskie wielkie i szorstkie dłonie chwyciły za Joy’e i rozpętała się zażarta walka.
Po chwili wyniki jednoznacznie wskazywały, że na prowadzenie wysunął się nasz Kapitan, który ostatecznie został zwycięzcą tego turnieju. A zatem i czołgiem nasz zacny Kapitan pojedzie.
Kolejny pojedynek został rozegrany z użyciem starej dobrej „The Great Giana Sisters”, także tu doskonałą zręcznością i znajomością tematu wykazał się nasz Kapitan.
Joysticki trzeszczały, przyciski jęczały, ale jak na jachcie przystało nie poddawały się.
Na zewnątrz zapadł już zmrok,
a w kabinie dalej trwała zacięta 8-bitowa rywalizacja...
Po kilku rundach "Boulder Dash", gdzie absolutnym mistrzem okazał się mój rówieśnik z wyprawy na NordKapp, przeszliśmy do atarowskiego klasyka w wersji na C64, a mianowicie "River Raid", gdzie także niepokonany okazał się wspomniany załogant z wyprawy na daleką północ.
Pojawiały się kolejne gry i coraz bardziej zatapialiśmy się w świat Commodore C64. Grubo po północy, gdy skierowałem już swoje kroki w kierunku ciepłej dziobowej koi, Kapitan rozpoczął podróż po komnatach Blinky’s Scary School. Około godziny piątej nad ranem, jego podróż zakończyła się sukcesem, o czym cała załoga została poinformowana głośnym – "Śpicie? Nie? No to chodźcie posłuchać finałowej muzyki!" Co było robić, rozkaz to rozkaz... wyskoczyłem więc z ciepłej koi, wysłuchałem doskonałej muzyki finałowej i nie czekając na kolejne pomysły czym to też teraz pamięci naszego C64 wypełnimy, szybko wsunąłem się z powrotem do mojego jeszcze ciepłego śpiwora.
Kilka godzin później, gdy poranne słońce dotykało już swoimi promieniami pokładu Smugi Cienia, wyskoczyłem z koi i zabrałem się za montaż naprawionego wcześniej radia VHF. Po zakończeniu montażu miałem już wolne, a Kapitan zabrał się za śniadanie i przygotował jajecznicę, serwowaną oczywiście w rytm doskonałej muzyki Gregfeela, z którym udało nam się nawet nawiązać kontakt tego poranka.
Po kilku wymianach zdań, Gregfeel stwierdził, że jak coś to on może natychmiast do nas przyjechać, a że nasze Sailing-C64-Retro-Party dobiegało już końca zaprosiliśmy Gregfeel’a na następną imprezę i ku naszej radości zaproszenie zostało przyjęte i mamy nadzieję, że następny rejs z C64 na pokładzie odbędzie się już w jego towarzystwie. Po spożyciu doskonałej marynarskiej jajecznicy i wypiciu 2 solidnych kubków kawy, zastanawialiśmy się czy to już czas wyłączyć nasze C64, czy też może jeszcze jakiegoś crème de la crème nie wypadałoby załadować do jego pamięci. Zaproponowałem "Bubble Booble" w trybie dwuosobowej kooperacji i ani się obejrzeliśmy, a minęła nam kolejna godzina wśród dźwięków i obrazów generowanych przez nasze C64.
Ostatecznie około południa, wyłączyliśmy komputer, spakowaliśmy go w oryginalne pudełko, aby mogło trafić w ręce Grzegorza, któremu ten piękny egzemplarz był obiecany. Co ciekawe, żaden z joystick’ów nie ucierpiał, a cały sprzęt spisał się doskonale. Stwierdziliśmy, że C64 powinno na stałe stać się wyposażeniem jachtu i obiecałem "zmarynizować" drugi egzemplarz C64, który dostałem od Kapitana. Oczywiście jeżeli trafi na pokład to koniecznie z plakietką Commodore, która mam nadzieję dumnie zawiśnie na jednej ze ścian mesy obok tabliczek z udziału w rozmaitych regatach, czy przejściach do takich miejsc jak Nowa Szkocja w Kanadzie. Niewykluczone, że podczas następnej Sailing-C64-Retro-Party zamiast monitora obraz zostanie wyświetlony na żaglu, gdyż taki to właśnie pomysł podsunął sam Kapitan, a że na jachcie jest on drugim po Bogu, spora jest więc szansa na realizację tego zamierzenia.
Kończąc muszę stwierdzić, że była to doskonała impreza i do tego na jachcie, którego data zwodowania odpowiada powstaniu pierwszych komputerów Commodore czyli serii PET, która debiutowała właśnie w 1977 roku. Podczas imprezy wróciły wspomnienia, a pomimo prawie całkowicie nieprzespanej nocy humory dopisywały nam doskonale i przez cały następny dzień w głowach słyszeliśmy muzykę Chip-Tune z doskonałego układu SID zaprojektowanego przez genialnego Boba Yannesa. Nie obyło się też bez black-out’u, ponieważ podekscytowani spotkaniem z C64 zapomnieliśmy podłączyć jacht do sieci elektrycznej, o czym przypomniał nam skutecznie wyłączając zasilanie z akumulatorów i falownika w momencie największych sukcesów Giany na kolejnych platformach pełnych niebezpieczeństw. A zatem jak będziecie następnym razem odpalać Wasze C64, koniecznie podłączcie jacht do sieci... ;-) Ahoj i do następnego spotkania na Smudze Cienia pod banderą Commodore!
Autor raportu, kryjący się pod nickiem Wingman, prowadzi w sieci blog poświęcony retrokomputerom. Znajdziecie tam mnóstwo ciekawych tekstów, które na pewno Was zaciekawią. Zapraszamy na retroHCLab.