W dniach 24-26 maja 2024 roku zaplanowano imprezę demoscenową poświęconą wyłącznie Commodore C64. To już trzecia edycja tego odbywającego się co dwa lata zlotu miłośników 8-bitowego komputera dumnie noszącego na swej obudowie znak C okraszony morską banderą. Spotkanie to organizuje opolski SMOK czyli Stowarzyszenie Miłośników Oldschoolowych Komputerów. Głównym sprawcą zamieszania jest oczywiście Yugorin wspomagany mocami pochodzącymi z grupy Samar. W tym roku motywem przewodnim prac konkursowych był temat "Ancient aliens/ancient mysteries" (ang. Starożytni obcy/starożytne tajemnice). Nie byłem nigdy na tej imprezie i wstyd się przyznać nigdy nie byłem w Opolu. Tym bardziej ciekawa wydała mi się podróż do stolicy Województwa Opolskiego. Spakowawszy do walizki o rozmiarze "kabinowym" okolicznościową koszulkę C64 i bluzę także z tym zacnym logiem, które otrzymałem tydzień temu od mojego przyjaciela Piotra w ramach "imieninowych manewrów stołowych", byłem gotowy do podróży. Logo C64 na koszulce zgodnie ze starą rzymską maksymą "koszulka Commodore'a zrobi z Ciebie komandora" dodawało dumy i animuszu. Pogoda była piękna, porządne "drapanie" psa na pożegnanie zaliczone i już jechałem na dworzec.
Wpadłem na właściwy peron zadowolony z siebie, że doskonale wyliczyłem czas, po czym poinformowano nas, że pociąg relacji Szczecin – Lublin będzie opóźniony o 30 minut. Następnie poinformowano pasażerów, że już wjeżdża, po czym znowu poinformowano, że owszem wjedzie, ale za 30 minut. Takie kolejowe puzzle dla podróżnych. Ostatecznie skład pociągu wtoczył się na peron po 13 minutach i pasażerowie zaczęli zajmować miejsca.
Po chwili pociąg ruszył. Czas upływał mi na przygotowaniu propozycji gry miejskiej dla kandydatów na oficerów łącznikowych finału regat "The Tall Ship Races" którego gospodarzem po raz czwarty ma zaszczyt być Szczecin (2-5 sierpnia 2024) i przygotowaniu kilku dokumentów związanych z pracą zawodową. Pogoda dalej była ładna, ale im bardziej zbliżaliśmy się do Wrocławia, tym bardziej niebo zasnuwało się stalowo-szarymi chmurami. W Lubinie zrobiło się ciemno i zaczęło padać. Krople leniwie spływały po szybach, a pociąg gnał dalej usiłując nadrobić spóźnienie.
W tym samym czasie w Opolu również zaczęło solidnie padać i ulice zamieniły się w rzeki. Minąłem Wrocław i pociąg zbliżał się do Opola. Planowałem już zakup parasolki, której zapomniałem zabrać, ale chmury rozstąpiły się i zaświeciło słońce. Pociąg przekroczył Odrę i dotarł do Opola z trzydziestominutowym opóźnieniem.
Wyszedłem na peron i zobaczyłem piękny dworzec, którego stan wskazywał, że przeszedł niedawno gruntowny remont.
Po wejściu do hali dworcowej zobaczyłem perełkę architektury z pięknymi kaflami na podłodze.
Wyszedłem przed dworzec, gdzie w blasku wieczornego słońca polska stolica piosenki serdecznie powitała mnie.
Wskoczyłem do taksówki, gdzie jak zawsze uzyskałem szybki przegląd sytuacji pogodowej, politycznej i nastrojów w mieście. Filtrując charakterystyczną dla braci taksówkarskiej składową stałą poziomu niezadowolenia wywnioskowałem, że ogólnie w mieście nie jest źle. Po dziesięciu minutach dotarłem do "apartamentu", który miał być dla mnie bazą wypadową przez cały weekend. Apartament okazał się być całkiem przyzwoity, pewne drobne niedoskonałości z nawiązką rekompensował ogromny taras. Odświeżywszy się, wyruszyłem na spotkanie braci commodore'owej od kilku już godzin mającej w posiadaniu "świetlicę" na RODOS, czyli "Rodzinnych Ogrodach Działkowych Ogrodzonych Siatką". Po drodze postanowiłem jednak nadrobić braki kulinarne i ruszyłem w kierunku pobliskiego małego centrum handlowego, słusznie zakładając, że coś ciepłego uda mi się tam zjeść. Widząc napis "Mustafa Kebab" zaczepiłem dwóch lokalnych młodzieńców najlepiej znających tutejsze możliwości kulinarne i uzyskałem potwierdzenie, że u Mustafy można dobrze zjeść, i że oni również tam jadają. Mustafa, którego narodowości ciężko było się domyślić, ale raczej nie była to Turcja, sprawnie uwinął się przygotowując mi potrawę o nazwie "Sztandarowe Rolo" dodatkowo wspomagane tureckim Ayranem prosto z Berlina. Tak posilony ruszyłem w kierunku wspomnianego RODOS. Po dziesięciu minutach zobaczyłem ogromną tablicę upewniającą mnie, że dotarłem do celu.
Zanurzając się w zieleń RODOS, dostrzegłem świetlicę, której elewacja nie pozostawiała cienia wątpliwości, co do właściwego kierunku,
a z zapałem dyskutująca przed świetlicą grupka przedstawicieli bractwa spod znaku Commodore wskazała mi gdzie znajduje się wejście do budynku.
Nastąpiły powitania, uściski i wymiana najpotrzebniejszych informacji i news'ów ze świata C64.
Przekroczyłem próg świetlicy i stanąłem przy stoliku, gdzie mogłem zameldować się.
Po "odhaczeniu" mojego przybycia na liście uczestników otrzymałem fanty w postaci pięknej grafiki, podkładki pod mysz, kubeczka, dwustronnego identyfikatora oraz niezmiernie w moim przypadku pożądanej zakładki do książek, które to zakładki nagminnie gubię.
Następnie przeprowadziłem zwiad w świetlicy, gdzie od razu rzucił mi się w oczy baner naszego portalu.
Przy konsoli trwały już przygotowania do jutrzejszych "kompotów" (Compos).
Przy okazji udało mi się namierzyć trochę sprzętu, między innymi solidnych wymiarów magnetofon szpulowy:
oraz w ekumenicznym duchu leżące obok siebie komputery Commodore i Atari oraz monitor CRT marki Sony.
Rozmowy trwały do późnych godzin nocnych, odnowione zostały przyjaźnie, a co zapobiegliwszy przewidując możliwy zakres tego procesu "odnawiania" zabezpieczyli na noc sprzęt niczym w warownym zamku, strzeżonym oczywiście przez krwiożerczą mysz oraz moonshine'owego smoka, spoglądającego groźnie z okolicznościowego mouse-pada na nadmiernie rozochoconych śmiałków pragnących naruszyć honor dziewicy o wdzięcznym imieniu Amiga.
I mnie powoli zmęczenie dało się we znaki i spokojnym acz zdecydowanym krokiem ruszyliśmy z JKR na spoczynek w naszym apartamencie. Świeże powietrze odświeżyło nas jednak na tyle, że w apartamencie daliśmy radę obejrzeć jeszcze spory kawałek świetnego filmu "The Micro Men".
Następnego dnia powitało nas piękne majowe słońce. Wziąłem prysznic, narzuciłem na siebie otrzymaną dzień wcześniej od Steffana BooM!'ową koszulkę i wyruszyliśmy w kierunku ogrodów działkowych. Przybywszy na miejsce stwierdziliśmy, że budynek jeszcze stoi, ale po wczorajszym odnawianiu przyjaźni pojawiły się pewne drobne niedoskonałości, których usuwaniem się zajęliśmy. Po godzinie sprzątania, przetarciu stołów i przeglądu stanu całego budynku, stwierdziliśmy, że jego kondycja jest zadowalająca i że jak mawiał Kpt.Mamert Stankiewicz zrobiliśmy to "PORZĄDNIE". Przy okazji założyliśmy biuro rzeczy znalezionych, gdzie wylądowały m.in. czapeczka i znaleziony pendrive. Potwierdzając nasz doskonały timing do świetlicy wkroczył Yugorin z ekipą zabezpieczenia kulinarnego i na stole w postaci "szwedzkiego" bufetu pojawiły się: doskonałe lokalne pieczywo, wędliny, sery, warzywa, sosy oraz kawa i herbata. Jako zasłużeni i głodni po porannej akcji zabezpieczenia partyplace pierwsi dobraliśmy się do tych smakołyków.
Cześć z uczestników, którzy spali w świetlicy, budziła się i zwijała śpiwory, a pozostała część "śpiąca w miejscach różnych i odmiennych od RODOS" powoli schodziła się i częstowała doskonałym śniadaniem.
Dyskusje przy porannej kawie trwały dalej, tym bardziej, że na imprezie pojawił się w swym wyjątkowo dużym składzie szczeciński Quartet. Ponieważ nie byłem nigdy wcześniej w Opolu, zmontowaliśmy grupę wypadową, która postanowiła poznać uroki opolskiej starówki. Już przy szlabanie ogródków działkowych pojawiły się pewne rozbieżności wśród uczestników w temacie: czy iść jak Google przykazał, czy też podążać za doświadczeniem JKR wyniesionym z przeprawy wśród zdradliwych kałuż i potoków powstałych podczas ulewy poprzedniego dnia. Ja wybrałem tę drugą opcję, Steffan natomiast zaufał Google, ale niestety w tym zaufaniu pozostał sam, gdyż reszta potencjalnych odkrywców uroków Opola podążyła za JKR, który w naszym mniemaniu uzyskał już status lokalnego pilota morskiego i był jedyną osobą mogącą nas uchronić przed czyhającymi na nas niebezpieczeństwami. Im bardziej zbliżaliśmy się do starówki tym piękniejsza stawała się okolica. Urocze kamienice zatopione wśród zieleni przypominały mi moją szczecińską dzielnicę Pogodno.
Powoli asfalt zastąpił bruk co było sygnałem, że za chwilę będziemy na miejscu.
I tak było w istocie, bo naszym oczom ukazał się przepiękny rynek z centralnie umieszczonym budynkiem ratusza, gdzie o godzinie 12:00 usłyszeliśmy piękny opolski hejnał.
Na początku dziejów opolskiego rynku większość budynków była drewniana. Na skutek licznych pożarów budynki zostały wymienione na ceglane. W 1740 roku postawiono na rynku barokową wieżę,
która po pożarze została w latach 1818-1826 odbudowana. Niestety z powodu jej złego stanu postanowiono ją rozebrać i na jej miejscu zbudowano nową 60-metrową wieżę (1864 r., wg projektu architekta Albrechta) wzorowaną na pałacu Vecchio we Florencji. Niestety na skutek prac rozbiórkowych przylegających kamienic 15 lipca 1934 roku wieża runęła.
Podjęto się jej odbudowy i już w 1936 roku na rynku stanęła niemal identyczna wieża, którą możemy podziwiać po dziś dzień. Stare miasto zachowało swój średniowieczny układ zabudowy jednak na skutek działań w czasie II Wojny Światowej większość kamienic uległa zniszczeniu i musiała zostać odbudowana.
Kolejną ciekawostką jest dobrze znana z festiwalu opolskiego Wieża Piastowska, która ostała się na skutek protestów mniejszości polskiej w Niemczech podczas wyburzenia (1828-1931), ponoć na skutek złego stanu technicznego, znajdującego się na opolskim Ostrówku zbudowanego przez założyciela Opola księcia Kazimierza I Opolskiego XIII-wiecznego Zamku Piastowskiego.
Oprócz wieży w okolicach zamku zachował się stawik zamkowy zbudowany na pozostałościach fosy. Dzisiaj znajduje się tam muzyczna fontanna będąca atrakcją turystyczną.
Niedaleko stawiku zamkowego znajduje się znany wszystkim miłośnikom polskiej muzyki rozrywkowej amfiteatr opolski.
Jak na stolicę polskiej muzyki przystało na rynku nie mogło zabraknąć alei gwiazd poświęconej najlepszym polskim muzykom.
Na zakończenie postanowiliśmy odwiedzić Kościół Franciszkanów,
odbudowany ze zgliszczy po II Wojnie Światowej, gdzie pochowanych jest aż 13 przedstawicieli piastowskiego rodu władców Ziemi Opolskiej.
Nie mogło też obyć się bez spróbowania na jednej z odchodzących z Rynku ulic doskonałego kraftowego piwa.
Czas jednak biegnie szybko i musieliśmy wracać na RODOS, aby stać się świadkami kolejnego punktu programu. Punkt ten nadjechał czerwonym vanem,
i z zachowaniem wszelkich honorów został wniesiony na teren imprezy.
Było to opolskie pieczyste podawane z dwoma rodzajami kapusty i ziemniakami.
Posileni i zadowoleni powoli przygotowywaliśmy się do finału całej imprezy czyli Compos. Trwały dyskusje, ostatnie poprawki w kodzie i nie zabrakło także doskonałej rozrywki czyli amigowej wersji lemingów.
Specjalnym, wcześniej niezapowiedzianym punktem programu była prezentacja dema Quartetu zrealizowanego przed laty przy pomocy sprzętu znajdującego się wtedy na wyposażeniu studia szczecińskiego oddziału Telewizji Polskiej. Na scenie pojawi się Duddie,
który ciekawym komentarzem ubogacił prezentację wspomnianego dema.
Kolejnym prezenterem z Quartetu pojawiającym się na scenie został Silver Dream !,
który przedstawił swoje autorskie rozwiązanie, "Power Shark", będące zaawansowanym miniaturowym zasilaczem USB-C dla Amigi 500/600 wyposażonym w wygodny wyłącznik.
Wkrótce nadszedł czas "kompotów" i publiczność oraz zawodnicy zajęli z góry upatrzone pozycje na sali.
Prezentacje ruszyły, a pierwszą z pięciu kategorii została kategoria "Wild".
Do głosowania uczestnicy mieli do dyspozycji wygodną aplikację web'ową.
Po prezentacji wszystkich prac nastąpiła dłuższa przerwa, podczas której Jury zajęło się podliczeniem głosów.
Gdy wszystko było już jasne na scenie pojawił się Yugorin.
Laureatem pierwszej kategorii, czyli "Wild" został Dzony Jetan Slajerek z pracą "Czerwony Guzik Nadziei"
Drugą rundę potyczek wyznaczyła kategoria "Music Compo", której zwycięzcą został Gregfeel/Lepsi DE z brawurową kompozycją "Check the sound".
Zwycięzcą kategorii "Graphics" został primek / BooM! / Lepsi DE z pracą "On your knees human".
Kategorię "4K Intro" wygrał program "A.G.B.P" - Gordian & Mermaid.
Laureatem kategorii "Demo" została praca "Aliens in Wonderland" - Censors Design.
Na zakończenie wszyscy uczestnicy Compos obecni w Opolu zostali zaproszeni na scenę w celu uwiecznienia tej wiekopomnej chwili za pomocą migawki cyfrowego aparatu.
Pełne rezultaty Moonshine Dragons 2024 Compos oraz same prace można znaleźć pod adresem: CSDb
Sobotni wieczór powoli dobiegał końca, uczestnicy rozchodzili się na zasłużony odpoczynek. I my wyruszyliśmy naszą już sprawdzoną drogą w kierunku apartamentu.
Następnego dnia pogoda dalej zachwycała swym pięknem, przygotowałem śniadanie, po którego spożyciu udaliśmy się na dworzec kolejowy. Potwierdziwszy, że nasz pociąg do Szczecina nie nabył po drodze z Lublina opóźnienia, zrelaksowani czekaliśmy na jego przybycie i już po chwili żegnaliśmy piękne i gościnne Opole przekraczając mostem kolejowym Odrę.
Po niespełna sześciu godzinach Szczecin przywitał nas równie piękną pogodą i wodami tej samej rzeki, naszej ukochanej Odry.
Wyjazd uznałem za bardzo udany, doskonała impreza, świetna atmosfera i możliwość poznania pięknego miasta jakim bez wątpienia jest Opole! Ogromne podziękowania dla Yugorina i jego Ekipy, oraz szczególne dla Opolan: Marka i jego Żony za gościnność i prezent w postaci doskonałego piwa z Browaru Opolskiego. Na pewno wrócę do Opola, które podbiło moje serce swą gościnnością, piękną starówką, przemiłymi ludźmi i doskonałą imprezą demoscenową! Wołając jak to robią muzycy ze sceny opolskiego amfiteatru – „Do zobaczenia Opole!”